Śmierć jest nieuniknionym elementem życia. Teoretycznie wszyscy o tym wiemy i mamy całe życie aby się z nią oswoić. A jednak przez większość czasu spychamy ją na antypody świadomości.
Przez wieki śmierć była szeroko obecna w naszej kulturze. Dedykowano jej wiersze i poematy. Nadawano jej postać ludzką i prowadzono z nią szerokie dysputy jak w średniowiecznym utworze „Rozmowy mistrza Polikarpa ze śmiercią”. Przedstawiano ją na rycinach i odprawiano z nią rytualne tańce, dance macabre stanowiło narzędzie oswojenia ludzi z nieuniknionym.
Obecnie w czasach Photoshopa i kultu młodości, śmierć wypchnięto po za obszar mass mediów. Stała się niewygodnym tematem rozmów i przykrym obowiązkiem realizowanym w odosobnionych szpitalnych salach, hospicjach lub domach starości. Nie trzymamy już za rękę umierających, nie zapraszamy na stypy płaczek i nie całujemy zmarłych w otwartych trumnach.
Rzadko pyta się tych co odchodzą jak by chcieli tą ostatnią drogę przebyć, gdzie chcieli by spocząć oraz kto miał by ich odprowadzić. Temat pochówku podobnie jak i śmierci uchodzi za niestosowny ani przy niedzielnym stole, ani przy piątkowym winie. W końcu śmierć kojarzona jest z rozpadem, przemijaniem i samotnością, w ostateczności trudnymi tematami wojny i klęsk żywiołowych.
Jednym słowem zamieciono śmierć pod dywan. Ubrano ją w szpetne marmurowe pomniki i przystrojono nazbyt dekoracyjnymi trumnami na wysoki połysk, bez cienia empatii i estetyki, potraktowano ją jak smutną konieczność.
Jednak śmierć uparcie nie daje o sobie zapomnieć. Wychodzi z pod szafy i straszy, czasem fascynuje i niejednokrotnie paraliżuje napotkanych rozmówców. Cichaczem przemyka do kultury alternatywnej w postaci ciężkiego rocka, czaszek na kaskach motocyklistów czy filmów o zombie. Szepcze gdzieś za uchem, że jest i nie zniknie, ponieważ nigdzie się nie wybiera. Stała się bohaterką kawałów i czarnego poczucia humoru jak stwierdzenie, że to co jest pewne to „śmierć i podatki”. Jednak już bardziej empirycznie pojawia się jedynie jako zjawa w historiach o duchach.
Przychodzą jednak takie momenty kiedy zaczynamy o niej myśleć. Gdy odchodzi nam ktoś bliski, kiedy czytamy na portalach społecznościowych o ciężko chorych dzieciach, cudem unikamy wypadku samochodowego lub kiedy podczas rutynowych badań nasz lekarz uświadamia nam, że nie jesteśmy nieśmiertelni.
Na ogół to ciężka lekcja (śmiertelna diagnoza), po której staramy się wywrócić swoje życie do góry nogami, tak by jednak zyskać jeszcze trochę czasu. Zaczynamy doceniać tu i teraz, i nawet poranna kawa smakuje lepiej. Znajomi patrzą na nas jak na wariatów, a my cieszymy się jak dzieci, ponieważ właśnie spadł pierwszy śnieg, a my wyrwani z pogoni za lepszym życiem dostrzegliśmy, że zmieniła się pora roku i że wcale nie mamy pewności, że dożyjemy następnej.
Nie ma lepszego nauczyciela życia niż śmierć, trzeba jej przyznać, że zawsze uczy widowiskowo i w najmniej potrzebnym momencie. Zawsze za wcześnie, i na ogół mało estetycznie. Może dzieję się tak właśnie po to by zwrócić na nią naszą zagonioną uwagę.
Mam takie głębokie poczucie, że o śmierci należy rozmawiać. Powinna ona stanowić element edukacji i być obecna w kulturze. Jakiś czas temu pojawiła się na rynku pięknie wydana książeczka „Ignatek szuka przyjaciela” Pawła Pawlaka, która nie tylko najmłodszych oswaja z problematyką tego, co jest po drugiej stronie lustra. Jestem przekonana, że śmierć jest tematem również dla dzieci, i wiem z doświadczenia, że najmłodsi akceptują ją dużo lepiej niż my dorośli.
Mam za sobą rozmowy z bliskimi o tym jak chcieli by być pochowani oraz jakiej śmierci się boją lub sobie życzą, i jestem dzięki temu spokojniejsza, że jeśli zajdzie taka potrzeba będę w stanie tę ich ostatnią wolę spełnię, tak jak by sobie tego życzyli. Sama również poprosiłam aby pochować mnie w określony sposób i w wybranym miejscu.
Ciekawość śmierci stała się dla mnie punktem wyjścia do poszukiwania ciekawych rozwiązań w dziedzinie designu funeralnego, który w świadomości społecznej praktycznie nie funkcjonuje. Tradycja i kultura narzuciły nam bowiem określone rozwiązania, które nie zostały zaktualizowanie do potrzeb i oczekiwań XXI wieku. Jednak projektowanie dedykowane śmierci jest coraz częściej podejmowanym tematem przez projektantów, i tak jak we wszystkich innych dziedzinach panują tu różne mody i style.
W dobie przeludnienia aglomeracji i znacznej eksploatacji środowiska wiklinowe trumny (nasz rodzimy towar eksportowy) czy urny z których wyrastają drzewa, to tylko niektóre pomysły na to, jak zostać pochowanym w zgodzie z naturą. Projektanci prześcigają się w pomysłach na biodegradowalne urny czy technologie hi-tech, które pozwolą wynieść prochy w kosmos albo zachować w chmurze jak najwięcej danych o bliskich dla kolejnych pokoleń. Oferta usług związanych z pochówkiem jest naprawdę szeroka i jestem przekonana, że zaspokoi nawet najbardziej ekstrawaganckie gusta.
Często gdy o tym mówię lub piszę, ludzie się bulwersują jak można tak bezpośrednio rozmawiać i projektować to co dzieję się z nami po śmierci. Jednak sądzę, że dobrze jest wiedzieć, że z prochów mogą powstać ołówki albo farba malarska, że można zamienić się w drzewo albo spocząć na dnie morza, że nasza urna lub trumna może wyglądać jak rewolwer albo ulubiona książka.
Tak jak mamy wybór jak chcemy żyć, mamy też prawo zdecydować jak chcemy umrzeć. Warto o tym rozmawiać, czasem się nawet posprzeczać, ale przede wszystkim zapisać i uszanować czego chcieli by nasi bliscy, oraz my sami, ponieważ mamy wybór i warto z niego skorzystać, by wszystkim nam żyło i umierało się lepiej.
Tekst został pierwotnie opublikowany w magazynie „OMEGA – Idea Book dla branży funeralnej” 4/2016 | ISSN: 1230-8994