Przemijanie budzi w nas obawę, bo nie chcemy dopuszczać do siebie myśli o tym, że wszystkich nas na końcu ziemskiej drogi czeka śmierć. Chcąc nie chcąc pozostawiamy po sobie nieśmiertelne (przeważnie) artefakty, w zależności od kultury mniej lub bardziej ingerujące w przestrzeń. Rozmiar tej ingerencji generuje pogrzeb i rodzaj grobu, jaki dyktuje kultura.
Pogrzeb to jeden z obrzędów chowania zmarłych, traktowany jako najważniejszy i moralny obowiązek tych, którzy pozostali. Związany jest z różnymi formami – pochówku lub kremacji. Za formą pogrzebu ustawia się wyraz pamięci dla zmarłego, jakim jest miejsce jego spoczynku. W chrześcijańskiej Europie cmentarze zwykło się tworzyło wokół kościołów, paląc na nich ogniska dla ogrzania dusz. A dla tych, które wędrują pozostawiano chleb i sól. Dawniej też, częściej niż obecnie, na cmentarze przychodziło się, żeby porozmawiać ze zmarłymi. Zwyczaje te zaczęły zanikać, gdy w drugiej połowie dziewiętnastego wieku rozpoczęto stawianie nagrobków. W tej estetyce najczęściej pozostajemy do dziś, nie na próżno nazywa się polskie nekropolie cmentarnymi blokowiskami.
W Nepalu natomiast, nad rzeką Bagmati, która przez rzekę Kosi wpływa do Gangesu – świętej rzeki Hindusów, najczęściej zwłoki się pali, a popioły wrzuca do wody, z której ludzka dusza i ciało mogą się odrodzić. Natomiast w innej części świata, w Indonezji, ludzie z grupy etnicznej Toraja wierzą, że człowiek rodzi się po to, by umrzeć i w myśl tego zmarłego nazywa się „mniej żywym”. Taki „mniej żywy” zmarły pozostaje jeszcze przez długi czas w domu, gdzie odwiedzają go znajomi i rodzina. A sam pogrzeb staje się świętem z muzyką i tańcami.
To tylko część z form pochówku przyjętych na całym świecie. Jak widać są one różnorodne i na pewno odbiegają od tych, jakie zwykliśmy sobie wyobrażać myśląc o pogrzebie. Takie mniej, lub bardziej tradycyjne, przynajmniej w formie, zdjęcia grobów odnajdujemy w książce Małgorzaty Żerwe Życie grobowe, która uświadamia nam jak nikły jest w naszej polskiej kulturze zwyczaj zwiedzania cmentarzy. Nie odwiedzania zmarłych bliskich, ale zwiedzania nekropolii nawet tych, na których nikt nam bliski nie jest pochowany. Taki zwyczaj ma autorka pochodząca z Lublina dziennikarka radiowa, publicystka kulturalna w Radiu Gdańsk i artystka wizualna, z rzeźbą zaznajomiona na studiach artystycznych. Dla form bardziej trwałych, choć niechybnie związanych z przemijaniem porzuciła mniej trwałe tkaniny. Stąd też pewnie jej zainteresowania wkroczyły na nierozłącznie związane z przemijaniem cmentarze.
Na książkę, rozpoczynającą się od wizyty w amerykańskim barze o kuriozalnej nazwie Six feet under (Sześć stóp pod ziemią) składają się mikroreportaże o sentymentalnych odwiedzinach zmarłych, skradzionych zwłokach, znanych nazwiskach czy osobliwych pamiątkach pozostawianych na grobach. Te ostatnie szczególnie bywają zaskakujące, ale jak sama autorka wyjaśnia to zaskoczenia są motywem wiodącym jej książki, dalej dodając, że cmentarze same ją przyciągają. Bo nie są to wyprawy zaplanowane, a przypadkowe odwiedziny, które – jak mówi – przychodzą do niej same. Stąd ta różnorodność i nieoczywistość miejsc, jakie książka prezentuje.
Na licznych fotografiach, a jest ich ponad sto, prezentują się groby skromne i proste w formie, monochromatyczne, inne wprost przeciwnie – ukwiecone, kolorowe, niektóre wręcz jaskrawe. Wśród nich te przedziwne jak w La Paz grób męskiej części meksykańskiej rodziny, w postaci krzykliwie czerwonej ciężarówki z prawdziwymi kołami i klaksonem, czy na rumuńskim cmentarzu w Sapancie równie barwny grób młodej dziewczyny, na którym widnieje długowłosy anioł w czerwonych figach, albo ogrodowy krasnal, tym razem w rumuńskiej Sulimie.
Literaturą w książce są otwierające każdy z siedmiu rozdziałów krótkie teksty opisujące wybrane miejsca, które odwiedziła Małgorzata Żerwe, historie związane z poszczególnymi grobami czy zwyczajami. Czytamy w nich o rozrywającej serce miłości chirurga do ukochanej żony, czy więzach, jakie łączyły hiszpańskich kolonizatorów ze służącą. Ponadto opowieści o całych cmentarzach skrywających tajemnice, a nawet klątwy, jak ten w Canterbury, gdzie jedna pomyłka w imieniu Josepha Conrada to za mało. I epitafia – to najważniejsza literacka składnia książki, którą chciała przedstawić jej autorka, bo jak mówi przez epitafia czytamy cmentarze. Z kuriozalnych dowodów pamięci też możemy ją odczytywać. Jak z tych na grobach Roberta Tyre Jonesa, golfisty, który już za życia był amerykańską legendą, gdzie fani zostawiają piłeczki golfowe. Albo tusz do rzęs na tablicy grobowej Christy Paffgen, wokalistki amerykańskiej grupy rockowej Velvet Undergroud. Czy ślady szminki, jakie pozostawiają pocałunki fanek Nicolasa Cage’a na specjalnie przygotowanej do tego tablicy. Tak, dobrze widzicie – aktor postawił swój grobowiec już za życia!
Na fotografiach są i całe cmentarze, albo wejścia do nich, które wiele mówią o kulturze pochówku zmarłych, wśród nich ten najdziwniejszy – rozległy cmentarz w Hartsdale dla zwierząt, gdzie tylko konia brak. Za to pełno na tablicach grobowych dowodów miłości do pochowanego pupila, także po polsku. Cmentarze żydowskie w każdej części świata, mniej lub bardziej zniszczone, ukraińskich żołnierzy w Borach Tucholskich, czy ten w Apalachicoli na Florydzie, na którym spoczęli przypływający do brzegów Ameryki kilkaset lat temu kolonizatorzy hiszpańscy. Ale i te w lasach, na rozległych przestrzeniach, wciśnięte między uliczki miast i pod okna kamieniczek, sąsiadujące z placami zabaw czy galeriami handlowymi. Z widokami, jakich żyjący mogą pozazdrościć, i ze smutnym widokiem zniszczonych płyt, o których nikt już nie pamięta.
W albumie znajdujemy też polskie akcenty – opowieść o cmentarzu w Lublinie, gdzie zakochani patrzą w różnych kierunkach, wspomniany cmentarz żołnierzy ukraińskich ukryty w gęstych lasach Borów Tucholskich czy niepyszną historię dawnego cmentarza w Gdańsku. Na osobną uwagę zasługują rozdziały Pitaval, w którym autorka opowiada historie związane z kradzieżą ciał sławnych ludzi, ich przedziwne zniknięcia i powroty – jak choćby ta o skradzionej trumnie Charliego Chaplina. Oraz Gwiezdny pył, gdzie równie sławni leżą, nie zawsze tam, gdzie – być może – leżeć by chcieli, unosząc się niczym tytułowy gwiezdny pył między miejscem, w którym zaznaliby spokoju, a tym, gdzie ktoś chciał, aby spoczęli.
Przy obcowaniu z albumem warto wysłuchać spotkania z autorką, jakie miało miejsce podczas tegorocznego festiwalu Literacki Sopot, bo opowieści Małgorzaty Żerwe są doskonałym uzupełnieniem jej książki. Tym bardziej, że między licznie zebranymi w albumie zdjęciami cmentarzy znajdziemy tylko wspomnianych kilka krótkich treści. W tej materii książka aż się prosi o przybliżenie każdego zdjęcia opisem.
Natomiast atutem książki jest jej dwujęzyczne wydanie. Wspomniane krótkie opisy odwiedzanych przez autorkę miejsc znajdujemy po polsku i angielsku, w końcu to podróż po całym świecie. I choć zdjęcia zamieszczono w niezrozumiałym dla mnie kluczu, to każde z nich opisano współrzędnymi geograficznymi, na wypadek gdyby przyszło nam je odwiedzać. A te z kolei zebrano w spisie na końcu książki. Bonusem jest też kod qwerty, z którego można wysłuchać fragmentów zapisu ceremonii pogrzebowych z różnych części świata. I pozostaje tylko czytelnik zdany na wrażliwość autorki, która o sobie mówi, że jest „prostą obserwatorką wizualności tego świata”.
Życie grobowe, mimo zdawałoby się chaosu i braku czytelnego klucza, to pięknie wydany album, który być może pomoże niektórym oswoić się z cmentarnym tematem, a tym, którzy podobnie jak jego autorka lubią zwiedzać cmentarze wskaże drogę do tych jeszcze niewidzianych.