Spędziłam dzień w zakładzie pogrzebowym prowadzonym przez matkę i córkę. Poznałam fascynujący zawód dwóch silnych kobiet, które traktują ludzi z czułością – zarówno żywych, jak i zmarłych.
W harmonogramie szkolenia na towarzysza w żałobie zobaczyłam, że jesienią czeka nas spotkanie z Petrą Geider, która prowadzi zakład pogrzebowy Geider Bestattungen razem ze swoją córką. Nie mogłam się doczekać, więc zadzwoniłam do niej z pytaniem, czy mogłabym ją odwiedzić już teraz. Chciałam z nią nie tylko porozmawiać, ale spędzić więcej czasu, żeby zobaczyć, jak wygląda jej praca. „Jasne, bardzo chętnie! Daj znać kiedy ci pasuje i wpadaj do nas!” – tak brzmiała jej odpowiedź.
Kilka dni później siedzę w samochodzie o 7:30 rano i ruszam z Heidelbergu, gdzie odbywa się moje szkolenie, w kierunku małej miejscowości Sankt Leon-Rot. „Codziennie o ósmej rano przychodzi do mnie moja córka Anna. Razem jemy śniadanie i ustalamy, co jest do zrobienia tego dnia.” – tłumaczyła mi Petra przez telefon. Zaproponowała, żebym po prostu dołączyła do nich na jajecznicę.
Kiedy naciskam na dzwonek pod danym adresem, małym domem z zarośniętym ogrodem, od razu słychać w środku szczekanie kilku psów. Drzwi otwierają się z rozmachem i staje przede mną niska, szczupła kobieta około 50 lat w dzikich lokach z szerokim uśmiechem. Ma na sobie jakieś ubranie, które nazwałabym pluszo-kombinezonem. Nie wiem czy to piżama, w każdym razie wygląda bardzo wygodnie.
„Cześć kochana, witaj, jestem Petra!” No i od razu jesteśmy na ”ty”. Trzy wesoły psy prowadzą nas na piętro, gdzie wysoka dziewczyna w długich ciemnych włosach właśnie nakrywa stół. Jest to Anna, 24-letnia córka Petry. Ich relacja rodzinna nie jest na pierwszy rzut oka oczywista, ponieważ te dwie kobiety różnią się od siebie diametralnie. Nie tylko wyglądem, ale też – jak się szybko okazuje – temperamentem.
Jeszcze zanim usiądziemy do stołu, Petra zdąży opowiedzieć mi kilka historii ze swojego życia profesjonalnego i prywatnego. Mówi głośno, dużo się śmieje i podkreśla swoje słowa wielkimi gestami. Wraca do mojego pytania z rozmowy telefonicznej – czy powinnam ubrać się na czarno?
„Kiedy dostanę telefon z informacją o zgonie i jadę do szpitala lub do rodziny do domu, aby odebrać zmarłego, to nie ubieram się w specjalny sposób. Przecież ci ludzie są w stanie bardzo emocjonalnym, właśnie stracili osobę bliską, ukochaną. Nie myślą o tym, żeby się specjalnie przebierać. A teraz ja mam się tam pojawić w jakimś czarnym garniturze, który tylko stworzy dystans? Dla mnie to zupełnie nie ma sensu. Więc ja chodzę we wszystkich kolorach – a w czarnym tylko na sam pogrzeb.”
Gdy Petra opowiada o osobistym i ciepłym stosunku do swoich klientów, Anna spokojnie je bułkę z Nutellą. Kiedy jej mama idzie zmienić swoją pluszową piżamę na dżinsy i kolorową bluzę, Anna tłumaczy mi łagodnym głosem, że generalnie zachęcają ludzi do tego, żeby się nie za bardzo śpieszyli z odbiorem zmarłego przez zakład pogrzebowy.
„W Niemczech zmarłych można trzymać w domu do 36 godzin po śmierci. My możemy pomóc rodzinie ustalić wszystko w taki sposób, żeby spokojnie mogli się pożegnać. Często ludzie tego nie wiedzą i myślą, że trzeba od razu szybko działać. Przez to, że śmierć jest takim tematem tabu, większość ludzi nie wie, jakie mają w ogóle prawa.”
Jak ważna jest możliwość żegnania się w własnym tempie podkreśla również Petra, kiedy chwilę później jedziemy do siedziby ich zakładu. Szczególnie kiedy ktoś umiera nagle, dla bliskich ta niespodziewana strata często nie jest do zrozumienia przez dłuższy czas. Istnieje część naszej psychiki, która naprawdę nie rozumie, co się wydarzyło.
Dni między śmiercią i pogrzebem mogą mieć znaczący wpływ na długofalowy przebieg żałoby. Jeżeli wszystko jest załatwione przez zakład pogrzebowy, a my widzimy tylko zamkniętą trumnę lub urnę w dniu pogrzebu, rzeczywistość śmierci może zostać dla nas na poziomie abstrakcji. Trudno nam przyjąć coś, czego nie widzimy własnymi oczami.
Problem polega na tym, że w naszej kulturze panuje dziś duży lęk przed martwym ciałem. Wiele osób dorosłych nigdy nie widziało zmarłego. Dla starszej generacji śmierć w pewnym sensie zawsze była naturalną częścią życia. Pamiętają czasy, kiedy więcej osób umierało w domu, a nie w szpitalach.
Dzisiaj śmierć jest nam znana przede wszystkim z mediów, gdzie często przedstawiana jest w sposób sensacyjny. Mamy w głowie setki obrazów trupów z filmów kryminalnych. Oglądaliśmy wiele razy, jak komisarz stoi w prosektorium nad ciałem na metalowym stole i dowiaduje się o przyczynie śmierci, aby potem gonić mordercę. Martwe ciało często kojarzy nam się ze zbrodnią i z przemocą.
„Nie wiem jak u was Polsce, ale tutaj w Niemczech dużo pracowników zakładów pogrzebowych odradza rodzinom oglądanie zmarłego. Wkurza mnie to!” denerwuje się Petra. „Jest to ostatnia szansa, aby się pożegnać, a oni mówią: ‘Lepiej zapamiętać go takiego, jaki był.’ To zdanie jest najgorsze.”
Kiedy bliscy usłyszą takie zdanie, często uruchamia to serię wyobrażeń. Pytają się, gdzie ich mama / tata / babcia teraz jest i jak wygląda w trumnie. Wyobrażają sobie wtedy, że musi wyglądać strasznie – skoro panowie w czarnych garniturach tak poważnie powiedzieli, że lepiej nie oglądać.
Z przykrością i gniewem w głosie Petra opowiada, że dla kilku firm w branży pogrzebowej tak jest po prostu najwygodniej. Jeżeli i tak nikt nie zobaczy zmarłego, to nikt nie zauważa czy on w ogóle został umyty, uczesany i ładnie ubrany. „Dla mnie najważniejsze jest, żeby zmarły został traktowany z szacunkiem i godnością. Niestety nie w każdym zakładzie pogrzebowym ma to znaczenie.”
Zwiedzając siedzibę firmy, myślę sobie, że Petra i Anna dbają nie tylko o zmarłych, ale również dużo uwagi poświęcają żywym. Budynek własnej siedziby otworzyły rok temu. Wcześniej korzystały z kostnicy gminy. W centrum nowoczesnej konstrukcji znajduje się atrium, wokół którego ułożony jest korytarz. Tylna część korytarza prowadzi do części, w której Anna i Petra przygotowują ciała zmarłych do pogrzebu lub kremacji. Jeszcze nie wiem, że tam będę spędzała popołudnie.
Główne wejście prowadzi do dużej sali, w której może zmieścić się do 80 osób. Przeznaczona jest do ceremonii pogrzebowych, ale czasami jest też używana do różnych wykładów. Oprócz pomieszczeń biurowych,w tej części budynku znajdują się również dwa pokoje, w których rodziny mogą żegnać się z osobą zmarłą przy otwartej trumnie. Wszystko udekorowane jest skromnie i z gustem.
„Specjalnie nie powiesiłam żadnych obrazów”, zdradza mi Petra. „Nie chciałam niczym odwrócić uwagi. Wszystko miało być w jasnych, uspokajających kolorach. Jest dużo roślin. I dużo światła. Ludzie mają się tu czuć dobrze.”
Najbardziej zaskakuje mnie, że w budynku znajduje się również sala, która przypomina kawiarnię. Przy stołach z wygodnymi krzesłami zmieściłoby się około 30 osób. W rogu znajduje się mała kuchnia, gdzie można gotować kawę i herbatę. Okazuję się, że tutaj regularnie odbywają się spotkania dla osób w żałobie.
„Nasza praca nie kończy się w dniu pogrzebu”, twierdzi Petra. Jej zakład pogrzebowy jest miejscem, gdzie ludzie dostają wsparcie nie tylko w czasie organizacji pochówku, ale też później, w różnych fazach żałoby. Spotykają się tu grupy wsparcia prowadzone przez towarzysza w żałobie. Odbywają się różne warsztaty. Planowane są też koncerty. „Jest to miejsce pełne życia” deklaruje Petra wesoło i śmieje się głośno.
Nagle dzwoni jej telefon. Kiedy odbiera, jej głos brzmi poważnie i profesjonalnie. Okazuje się, że zmarł mężczyzna w szpitalu. Trzeba go odebrać. Anna bierze kluczyki do karawanu i uśmiecha się do mnie – „To co? Jedziemy?”
O tym, jak pierwszy raz w życiu pomagałam przygotować zmarłego do pogrzebu, możesz przeczytać TUTAJ.
Tekst został pierwotnie opublikowany na blogu Sprawy Ostateczne.