Poradnik życia dla (nie tylko) początkujących – recenzja książki Simona Boasa 

Tekst: Marta Banout
· 11.03.2025

„Niedawno poinformowano mnie, że m u s z ę jechać na biegun południowy, czy mi się to podoba, czy nie. (…) Wcale nie chcę jechać na biegun południowy, zresztą nie robi się tego przecież tak po prostu” – tą metaforą Simon Boas otwiera książkę o doświadczeniu diagnozy choroby terminalnej.

W ostatnich latach sporą popularnością cieszą się książki będące pamiętnikami osób chorujących. Wiele z tych pozycji to lektury ukazujące realia zmagania się z diagnozą, proces akceptacji choroby i tego, co potem – powrotu do codziennego życia lub godzenia się z odchodzeniem. Co w takim razie wyróżnia „Poradnik umierania dla początkujących” Simona Boasa? Chyba postać autora i fakt, że z książki Boasa płynie jasny przekaz – i jest to przekaz dotyczący życia, nie śmierci. Autor pisze zresztą we wstępie:  „(…) będzie to przede wszystkim rzecz o życiu i o tym, jak można żyć”. 

Simon Boas to brytyjski pracownik humanitarny (pracował m.in. w Kambodży, Rwandzie, Palestynie, Nepalu). W 2023 roku w wieku 46 lat został zdiagnozowany z zaawansowanym rakiem gardła, zmarł 15 lipca 2024 roku. Po usłyszeniu przez autora diagnozy Jersey Evening Post opublikował trzy napisane przez Boasa artykuły, z których drugi – „Sytuacja z rakiem niekoniecznie rozwinęła się na moją korzyść” – szybko zyskał popularność: został przedrukowany przez duże czasopisma, a autor odczytał go na antenie 4 Radia BBC. Nieduża książka, którą jest „Poradnik…”, to zbiór trzech wspomnianych artykułów wraz z rozszerzeniem – krótkimi esejami dotyczącymi zagadnień poruszanych w artykułach oraz instrukcją zachowania wobec osób umierających. Jako epilog dołączono fragmenty mowy pogrzebowej wygłoszonej na pogrzebie Boasa. O wyborze tytułu autor pisze: „(…) zamierzałem napisać o kilku rzeczach, które – przynajmniej mnie – nieco uprościły całą tę drogę i sprawiły, że koniec zdaje się mniej przerażający”. Po lekturze myślę, że dobór słów nie jest tutaj przypadkowy – „mniej przerażający” nie oznacza ani „pożądany”, ani „w ogóle nie straszny”. Przestrzeń, w której jest „mniej” strachu oznacza przestrzeń, w której pojawia się miejsce na spokój. W kolejnych fragmentach Boas pisze zresztą o zestawieniu różnych emocji: radości i smutku; żalu, ale i wdzięczności. Choć w pewnym momencie zastrzega, że pisze z pozycji osoby uprzywilejowanej (stąd też część jego spostrzeżeń czy porad może nie być uniwersalna), autor nie udaje wiecznie radosnego i oderwanego od rzeczywistości. Nie popada w pozytywne myślenie, nie sugeruje, że poczucie wdzięczności i spokoju całkowicie eliminuje ból, strach, płacz i żałobę. Proponuje po prostu podejście, które pomogło mu godzić się z nieuniknionym i wyraża nadzieję, że dla czytelników i czytelniczek również może ono być pomocne. Trudno przyporządkować tę książkę do konkretnego gatunku – jest to trochę tytułowy poradnik, trochę manifest, ale najbardziej chyba świadectwo. Więc do kogo właściwie jest skierowana? Jak pisze autor: „te niedługie notatki będą bardziej pomocne czytelnikom, których koniec jest odległy (miejmy nadzieję) i którzy być może niespecjalnie zastanawiają się nad powyższymi kwestiami”. I rzeczywiście – nie jestem pewna, czy lektura ta byłaby pomocna dla osób, które faktycznie zbliżają się do końca życia, ale na pewno jest to pozycja obowiązkowa dla tych z nas, którzy cieszą się dobrym zdrowiem, a równocześnie są gotowi na namysł dotyczący własnych przekonań i myśli w temacie życia i śmierci.

„Śmierć to naturalna część istnienia i im lepiej to zrozumiemy, tym pełniej nauczymy się cieszyć życiem”. Boas podpowiada, aby w codziennym życiu pamiętać o zasadzie memento mori – pamiętaj o śmierci, pamiętaj, że umrzesz – ten rodzaj spojrzenia na rzeczywistość pozwala dobrze ustawić priorytety i żyć zgodnie z nimi, nie popadając w przygnębienie. „Poradnik…” to też podróż duchowa, mimo że rozważań o religii w tej książce nie jest wiele. Autor, opisując uczucia, których wszyscy doświadczamy (np. miłość, zachwyt), szuka ich wyjaśnień w różnych tradycjach duchowych i filozoficznych.

Boas co rusz zaskakuje metaforami i zgodą na odchodzenie w sile wieku: „(…) jakie mam szczęście, że w ogóle żyję. Istnieć to wygrać na loterii. (…) Istniałem przez czterdzieści sześć lat. Narzekanie na to byłoby tak samo grubiańskie jak żalenie się po wygraniu na loterii dziewięćdziesięciu dwóch milionów funtów, że był drugi zwycięski kupon i dostało się tylko połowę pieniędzy”. Można zarzucić, że Boas szuka wytłumaczenia, „dorabia sobie ideologię”,  żeby poczuć się lepiej i nie popaść w rozpacz. Ale co w tym złego? Czy nie wszyscy tak robimy; czy nasze przekonania, myśli i poglądy nie mają na celu „umoszczenia się” w życiu, znalezienia sensu i sposobu na to, żeby było ono względnie znośne? Jak mantra powtarza się wezwanie autora do zwracania uwagi raczej na jakość, niż ilość i długość, do rezygnacji z zadawania pytania „dlaczego ja?”, do skupienia raczej na wdzięczności, niż poczuciu niesprawiedliwości. Boas nie twierdzi, że niesprawiedliwość nie istnieje w świecie, nie zachęca do bierności – pokazuje jednak perspektywę optymizmu i nadziei na to, że świat zmierza w dobrym kierunku. Autor pisze do nas z mądrością człowieka, który odnalazł wewnętrzny spokój i wizję życia, z którą da się żyć – i umierać. Czyż nie tego właśnie wszyscy chcemy?

Boas pomiędzy poważne, wzruszające rozważania wplata fragmenty zachęcające do picia wina i chwalące działanie psychodelików. Można się z nim zgadzać lub nie, ale nie sposób odmówić mu uroku, inspirującego przekonania i humoru. Trzeba przy tym pamiętać, że Boas nie jest – jak sam zresztą podkreśla – ekspertem w dziedzinie, opisuje własne doświadczenia myśli i poglądy. Z tego powodu za świetną decyzję uważam redakcję polskiego wydania, w którym przy rozdziale o środkach psychoaktywnych pojawił się komentarz Macieja Lorenca (współzałożyciela Polskiego Towarzystwa Psychodelicznego), przedstawiający aktualny stan badań nad m.in. psylocybiną. 

Choć lektura skłania głównie do przemyśleń dotyczących własnego życia, Boas jeden z rozdziałów poświęca również pozostającym, osieroconym bliskim. Kieruje do czytelników podpowiedzi, jak zadbać o tych, którzy będą przeżywać żałobę po nas, dzieli się również własnymi pragnieniami dotyczącymi tego, jak chce być zapamiętany przez swoich bliskich. Kilka ważnych zdań pada również w podziękowaniach. Autor dziękuje m.in. swoim współpracownikom, którzy „zamiast zdecydowanego dyrektora mieli nagle w firmie osobę podejmującą decyzje online, jednocześnie opłakującą swoją rychłą śmierć”, po raz kolejny zaprzeczając ułudzie toksycznej pozytywności, prezentując zaś postawę, w której codzienne życie może współistnieć z bólem i żałobą. Pojawiają się też podziękowania dla lekarek – „zajmowały się m n ą, a nie tylko moją chorobą” – to ważne słowa, podkreślające ponownie konieczność i wartość holistycznej, humanistycznej opieki medycznej i paliatywnej.

Mamy więc w rękach książkę człowieka, który, umierając, chce powiedzieć nam, jak warto żyć. Czy rady Boasa są uniwersalne? Czy jego kaznodziejski ton drażni? Może drażniłby w ustach kogoś innego, kogoś, kto opowiada o spokoju w obliczu cierpienia z pozycji ciepłego łóżka i świetnego momentu w życiu. Boasa słuchamy z zaufaniem i zapartym tchem, bo broni się autentycznością – mówi o cyklonie wprost z jego oka. Niech jako zakończenie wybrzmi to mocne, poruszające zdanie człowieka, który wypowiada je, umierając w wieku 46 lat: „Przede wszystkim zaś kochałem i byłem kochany. Jestem tym wszystkim otulony jak kokonem; mój kielich jest przepełniony”.

  W Instytucie Dobrej Śmierci chcemy tworzyć nową jakość opieki nad tymi, którzy odchodzą i wsparcia dla tych, którzy zostają. Jeżeli nasza filozofia przemawia do Ciebie, możesz wesprzeć nas i nasze projekty - będzie nam bardzo miło!